About La Lhoux

My photo
Warszawa, Poland
Trochę na poważnie, trochę żartem o życiu, podróżach, modzie, miejscach, do których warto zajrzeć, postaciach , które sprawiają, że świat jest bardziej kolorowy, o książkach , o marzeniach, o tęsknotach i o moich internetowych znajdach...

Myślę sobie

08.03.2014

Hotelowe notatki z Bombaju ( 23/02/14 )

Dolecieliśmy.
Wczoraj wieczorem. 
W całości i bez sensacji.
Teraz czas na relaks.

Miasto pędzi za oknem, a ja jestem na wakacjach od codzieności: od FB, od ``mojej`` kulinarnej rubryczki w ``Na Żywo``, od jogi, która rujnuje mi krzyż i od wychodzenia na spacer z psem.
Siedzę na hotelowym łóżku wśród map miasta, książek i dzisiejszej prasy, i odkrywam co dzieje się na świecie.
W Hajderabadzie nie mam do tego serca. Zaszywam się co rano w swojej spokojnej, przytulnej rytynie  i rzadko czytam newsy.  Ograniczam się do sprawdzenia czy moi bliscy i znajomi dobrze się mają i jakie książki ukazują się w druku. Od czasu do czasu lubię wiedzieć jaki obcas rządzi ulicami w bieżącym sezonie, jaka obowiązuje długość nogawki i co jeść, żeby żyło się lepiej i dłużej. Wojny, polityczne awantury, morderstwa, gwałty  i plotki zostawiam na kiedy indziej. Na wakacje na przykład. Wtedy moja odporność na bałagan, na bzdury i niedolę gwałtownie wzrasta .Dziwne ? Być może..., ale taki mój wybór i dobrze mi z tym. To trochę tak jakby udało mi się zatrzymać czas.
Dosłownie i w przenośni. 
W końcu od dwóch lat żyję w nieustającym lecie. Nawet monsun mnie omija. Z pierwszymi deszczami pakuję się i lecę do Europy w pogoni za słońcem.
Może dzięki temu będę się wolniej starzeć ???

A tymczasem czytam , że w wielu szpitalach w stanie Maharashtra brakuje noszy.
Te co są ledwo zipią, a na nowe funduszy brak. Apeluję więc o wdzięczność za polską służbę zdrowia. Może trochę kuleje, ale nie jest aż tak tragicznie, żeby wypchniętego z pociągu człowieka układać na desce. 
Nieco bliżej mnie, bo tylko rzut kamieniem na wschód od hotelu, w Kolonii Mlecznej Aaarey, odkryto właśnie nowy rodzaj pająka. I to nie byle jakiego, bo tarantuli.  Na cześć zielonego, pokrytego 16 km kwadratowymi dżungli, parków i ogrodów przedmieścia Bombaju, ukochanego przez Bollywood i rodzinne pikniki, nazwano pająka Heterophrictus Aareyesensus. 
Na wszelki wypadek sprawdzam dokładnie wszystkie szafki, podłogę pod łóżkiem i nawet kosz na śmieci. Przezornie przetrzepuję też kołdrę i zaglądam do poszewek na poduszki.Ostrożności nigdy nie za wiele.
Pająków brak, ale za to znajduję plastikowy kolczyk, zieloną skarpetkę i  złamany długopis.
Uspokojona czytam dalej.
Na jeden z miejskich bazarów w Bombaju dotarł już pierwszy w tym roku zbiór króla mango: Alfonso. To najlepsze mango, bo najsłodsze, najbardziej soczyste i najbogatsze w smaku, a co za tym idzie również najdroższe. Nazwane tak na cześć Alfonso de Albuquerque, portugalskiego żeglarza, odkrywcy , zdobywcy i wicekróla Indii. 
Natychmiast wysyłam sms`a do mojego męża -mangożercy: ``Dobre wieści z regionu Konkan. Hodowcy mango przewidują bardzo obfity sezon. Alfonso lassi. Oh yeah !!! xxx``.
Mnie na samą już myśl o Alfonso robi się słodko, a w tym samym czasie na Ukrainie gorzko. Zamieszki wciąż trwają. Sytuacja staje się z dnia na dzień coraz poważniejsza. Myślę więc o Lanie. 
Svietlana Yesman. 
Wysoka, długonoga blondynka z Kijowa. Swego czasu mój dobry duch, a teraz właściwie obca osoba. Nie wiem gdzie jest, nie wiem co robi. 
Nikt nie wie. 
Szkoda, że niektóre przyjaznie umierają. A może to naturalna kolej rzeczy. Może przyjazń to mit. Jak jednorożec. Żyje tylko w sprzyjających warunkach, inaczej ginie...
Sentymenty, przemyślenia, poczucie winy. Na pewno nie ma ich niejaka Blondie Bennett , lat 38, zamieszkała w Kalifornii. Od dziecka zwariowana na punkcie Barbie, wydała już ponad 40 tys. dolarów, żeby się do lalki upodobnić. Teraz następny krok, czyli wykasowanie z mózgu jak największej ilości danych. Blondie jest już po 20 seansach hipnoterapii i zaczyna odczuwać pierwsze objawy odmózgowienia. Jadąc ostatnio po przyjaciółkę na lotnisko nie wiedziała czy ma się udać do sali odlotów czy przylotów. 
Brawo ! Teraz tylko pozostaje jej znalezienie Kena, co nie powinno być takie trudne. Osobiście znam jednego. Czupryna już wprawdzie nie ta, ale w tych czasach to nie problem. Przynajmniej nie trzeba go już odmózgawiać. 
Dawaj Blondie do Lublina !!!
Naukowcy z uniwersytetu w Oxfordzie odkryli w ludzkim mózgu ``wyłącznik``, który nas usypia. Działa podobnie jak klasyczny termostat. Cóż, u mnie się notorycznie zacina. Się włącza wtedy kiedy nie powinien i nie chce się wyłączyć. Może powinnam zasięgnąć rady u specjalisty ?  
Mark Zuckerberg zakupił aplikację WhatsApp za 19 miliardów dolarów. Suma dla mnie niepojęta. Aplikacja też w sumie nie. Ale może to dlatego, że nie idę z duchem czasu i nadal uparcie używam Blackberry. Nie dla mnie IPhone, IPad i okulary Google. Książki wącham i kolekcjonuję, a FB powoli mi działa na nerwy. Do Twittera nigdy się nie przekonałam, w Instagramie też nie widzę głębszego sensu. Może to chwilowe i jeszcze dorosnę do współczesnych technologii. Może tak, a może nie ...
Okazuje się, że Hajderabad, moje miasto, to kolebka niewolnictwa seksualnego. Rodzice wydają córki za mąż w zamian za duże pieniądze, a po kilku miesiącach je rozwodzą, żeby za chwilę ponownie je sprzedać odwiedzającym miasto cudzoziemcom. Ci ``małżonek`` używają do woli przez czas jakiś, po czym zwracają je rodzinie w stanie nie nienaruszonym, pakują manatki i wracają spokojnie do swoich krajów. 
Problem został nagłośniony dzięki 17- latce, którą ojciec i macocha wydali za mąż i rozwiedli 7 razy. Jednym z mężów był Saudyjczyk. Przez 3 miesiace trzymał dziewczynę w zaknięciu. Wszystko wydało się, kiedy udało jej się uciec kolejnemu kandydatowi, przebywającemu chwilowo w Hajderabadzie Somalijczykowi. Policja zareagowała , podobno, natychmiast i tatuś z macoszką trafili za kratki.
Praktyka ta nazywana ``Arab nikah``, czyli arabskie małżeństwo,  popularna wśród muzułmanów, zdążyła się już, niestety, rozprzestrzenić do innych południowych stanów. 
Nóż się w kieszeni otwiera !
Mimo powyższych incydentów, które są niczym innym jak semi legalna prostytucja, seks to temat tabu w Indiach. TV jest mocno ocenzurowana, a na słowo ``piersi`` czy  ``tyłek`` wszyscy się rumienią. Szokiem jest więc dla mnie list do gazety napisany przez jakiegoś biedaczynę, który za mocno przycisnął się do swojej partnerki i eksplodował wewnątrz dżinsów. W panice jego wybranka postanowiła natychmiast zażyć tabletkę wczesnoporonną, ale i tak się boją, że będą z tego dzieci. Śmiać się czy płakać ? Chyba śmiać.
A w Londynie 23-latka zapuściła brodę. Żeby swój czyn jakoś usprawiedliwić przeszła na sikhizm. W ten sposób nigdy nie będzie się musiała golić. Harnam Kaur, tak się brodaczka nazywa, twierdzi, że jest bardzo szczęśliwa, bo czuje się niezwykle kobieco i sexy.

Sexy nie sexy, ważne, że dobrze jej we własnej skórze, czego życzę z okazji Dnia Kobiet wszystkim Paniom .
Amen. 

07.03.2014

Punkt widzenia

Był taki czas kiedy chciałam się przemieszczać. Z kraju do kraju. Dwa dni tu, trzy dni tam. A w międzyczasie lotniska. Tłumy ludzi, sklepy z wolnym od cła badziewiem, komunikaty dla podróżujących. Śniadanko i gazetka albo lampka wina i kolorowy magazyn w oczekiwaniu na lot gdzieś tam. Podróż dookoła świata. Ale nie taki sobie zwyczajny  oblot kontynentów, tylko życie pomiędzy nimi. Z torebką zamiast bagażu i mieszkaniem w hotelach. Bez zapuszczania korzeni nawet na chwilę. Dom, po co dom ? - powtarzałam. Fajny hotel i każdy posiłek w innej knajpie.

Minęło kilka lat. Nie kilkanaście - KILKA. A w zasadzie to tylko dwa...
Na przestrzeni ostatnich trzech tygodni przeleciałam ,  w obrębie jednego kraju, 5117 km. W samolotach spędziłam w sumie 8 godzin,  dojazdy do i z lotnisk zajęły mi 9 godzin, a pobyt na samych lotniskach ,spędzony na staniu w kolejkach, zeżarł ponad 9 godzin, na, względne, przyjemności w portach lotniczych  pozostały mi 3 godziny. 10 dni przespałam w nie swoim łóżku używając nie swojej łazienki. Zmęczona byciem ``pomiędzy``postanowiłam jeść śniadania i lunch`e w tym samym miejscu, zostawiając odkrywanie knajp na czas kolacji. Była codziennie gdzie indziej. W końcu, spanachana moim wymarzonym niegdyś ``pomiędzy``, pociągnełam  Renaud za nieistniejący rękaw. Chcę już wracać do domu - wyznałam z pewną dozą nieśmiałości. Ja też - odpowiedział cichutko mój mąż.
Wczoraj poleciałam do Delhi. Z malutką torebką. Na jeden dzień. Wyszłam z domu o 5-tej rano, wróciłam o 20-stej.
Masz w końcu swoje życie jetsetterki - powiedział Ren.

Podróże to fantastyczna sprawa. Odkrywanie nowych miejsc, próbowanie lokalnych potraw, obserwowanie jak żyją inni ludzie. Ale cały sens podróżowania zanika kiedy nie ma gdzie się wrócić. Kiedy nie czeka na Ciebie własne łóżko i ulubiony fotel.
Dom jest ważny. Dom przez duże ``D``. I wcale nie musi być wybudowaną w pocie własnego czoła i portfela willą w cieniu stuletnich dębów. Nie musi być wypełniony rodowymi srebrami. Nie musi mieć strychu ze starym koniem na biegunach.
Mój dom nie zależy od miejsca na świecie. Nie jest powiązany z językiem, jakością sprzętów, kolorem ścian. Mój dom jest tam gdzie czeka na mnie Renaud , Franek, kieliszek czerwonego wina , własny stolik nocny z okularami do czytania i sterta prania.

Nigdy nie myślałam, że w XXI wieku mój dom będzie w Indiach.
A jednak.
Życie potrafi pięknie zaskoczyć, a punkt widzenia , jak powiedziała ostatnio moja mama, zależy w dużej mierze od punktu siedzenia.

07.04.2012

Polska blogosfera, czyli witaj w dżungli dobry człowieku...

Od jakiegoś czasu w polskiej blogosferze toczy się wojna. Wojna na słowa.
Oprócz tej  wojny publicznej lub, może powinnam raczej napisać: UPUBLICZNIANEJ, ja toczę swoją prywatną wojnę, a właściwie wojenkę. No i może od tej właśnie wojenki zacząć dzisiejszy wpis powinnam...

Ponieważ w moim stumilowym lesie do największych zbrodni należą:  głupota, niedouczenie i ignorancja, ta skromna kampania  wojenna  wymierzona jest dokładnie przeciwko nim .
Jeśli zatem widzę jak ktoś, kto na własna prośbę stał się z dnia na dzień osobą publiczną, czytaną przez kilkanaście bądz nawet kilkadziesiąt tysięcy osób, popełnia jakiś błąd merytoryczny albo pisze bzdury nie na temat, puszczając w obieg niesprawdzone wiadomości, to ja się na ten temat wypowiadam. Nie obrażam, nie wyzywam, nie szczuję, używam za to sarkazmu . Na tematy polityczne, filozoficzne, naukowe czy te związane ze sztuką stanowiska zazwyczaj nie zajmuję, bo mało mnie one interesują, ale o modzie wiem bardzo dużo, o jedzeniu troche też , wiem sporo na temat literatury i  na temat kina. Po angielsku i mówię, i piszę bardzo dobrze, więc jak najbardziej do wytknięcia popełnionej publicznie gafy prawo mam, a cóż mogę poradzić na to, że jestem spostrzegawcza i wrażłiwa estetycznie.
W moich komentarzach nie ma  ukrytej agendy. Nie próbuję się też  lansować  czyimś  kosztem , a  dobre wychowanie nie pozwala  mi komentowac anonimowo.
Ale ostatnio okazało się, że krytyki, nawet konstruktywnej,  ludzie nie lubią. Nie lubia szczególnie ci, którzy dopiero sławe odkryli i przeglądają się w niej kilkanaście razy dziennie jak w lustereczku. Ci sami ludzie nie lubia tez sarkazmu.
Nie lubią albo posługiwać się nim ani w odbiorze, ani w przesyle nie potrafią. Bo w instrukcji użycia sarkazmu napisane jest, że  sarkazm to dwuznaczność i subtelna ironia.
Ażeby sarkazm zrozumieć, czytam na Wikipedii, musimy przejawiać pewną, niezbedną do tego, dozę inteligencji. Niezdolne do zrozumienia sarkazmu są osoby z uszkodzeniami mózgu, demencją i niektórymi formami autyzmu.
Niektórzy sarkazm nazywaja językiem Diabła, ale ja trzymam z Fiodorem Dostojewskim, który uznał sarkazm za okrzyk bólu. Powiedział On,że sarkazm jest `zazwyczaj ostatnim szańcem ludzi skromnych w przypadku gdy prywatność ich duszy znajduje się pod obstrzałem`.
Sarkazm można zignorować albo odpowiedzieć nań sarkazmem, obydwa sposoby są w moich książkach jak najbardziej w porzadku.
Gorzej się dzieje, gdy za popełnienie sarkazmu otrzymuje się placka prosto w twarz albo kopa w nerki. Wtedy boli.
Nie jestem osoba niegrzeczną ,ale wiem, że potrafię onieśmielać i doceniam to jak ktoś zbije mnie z pantałyku w inteligentny sposób. Nie kłócę się  wtedy tylko kapelusz z głowy sciągam i zamiatam nim podłogę.
Sarkazm wymaga myślenia, wymaga skupienia, wymaga poświęcenia chwili na interakcję z druga osobą.
Ale po co to robić jeśli  można zamiast tego użyc jednego bądz dwóch przycisków na klawiaturze i wyrwać chwasta z korzeniami, żeby szybciutko nam przestał wnosić chaos w wypielęgnowane grządki...
Tam strzelają ku slońcu barwne kwiaty, wszystkie piękne, wszystkie do siebie podobne. To rabatka przecież. Rosną sobie więc te kwiatuszki w szpalerze, razem rozkwitają i  razem więdną. A taki chwast???? Chwast jest niewygodny, bo psuje image.
Szkoda, że polscy blogerzy nie chcą sie bawić na łące. Łąki są o wiele piękniejsze i o wiele ciekawsze od wypielęgnowanych grządek. Na grządkach jest porządek, ale też straszna nuda.....
Blogerzy postanowili  więc takich jak ja zaszufladkować i na zawsze się ich pozbyć .
Nazwali nas HATERAMI.
W szufladce  HATER mieści się następująca definicja:
`HATER to osoba, która nie jest w stanie cieszyć się z sukcesu innych. Skoro więc cieszyć się nie potrafi, będzie uparcie szukać jakiejś wady.`
HATERAMI, jak większość aktywnie blokujących blogerów myśli, wcale nie kieruje zawiść.
HATER nie chciałby być osobą, którą HATUJE, HATER chce sukces tejże osoby umniejszyć.
Ale, ale,  tutaj pojawia się mały problem, bo w internetowym słowniku urbanistycznym mamy kilkadziesiąt definicji słowa HATER. Jedna z nich mówi: `HATER to ktokolwiek kto ma własne zdanie` , druga, że to `osoba o dużym poczuciu estetyki, która wyraznie widzi kompromitującą, destrukcyjną, przekupną, fałszywą itp itd naturę danej osoby i mówi o tym głośno.`
Szkoda, że niektórzy polscy blogerzy nie poświęcili kilku minut wiecej na doczytanie definicji. Szkoda też, że nie nauczyli się angielskiego, którego znajomość ogromnie by im w tym pomogła.
Tylko po co mieliby to robić????
Po co kiedy HATERÓW można usuwać bezkarnie. Można ich blokować, można przeciw nim urządzać kampanie, można nad nimi znęcać się na łamach gazet. Do HATERÓW można się odnosić  w protekcjonalny sposób. Można im ustalać zasady  i grozić, że ich opinie nie będą  mile widziane . HATERÓW wypada hateować. Po co więc poszerzać swoje horyzonty na własna w sumie niekorzyść????
Zupełnie inaczej jest z TROLLAMI.
TROLL to `osoba, która celowo prowokuje swoimi wypowiedziami. Mają one zazwyczaj naturę obazliwą i slużą wznieceniu zamieszania lub wojny na słowa`.
O dziwo TROLLI się nie blokuje. TROLLE mówią bez sensu i podjudzają do nienawistnych komenatrzy, ale ich wypowiedzi nikogo nie zdemaskują,  wręcz przeciwnie, wzmocnią  linię obrony. Powstaną okopy wokół blogera, któremu nagle TROLLE zaczną dokuczać . TROLLE są na rekę, bo służą PRowi.

I znowu sprowadza się to do jednego: brak nam, Polakom, poczucia humoru.
Nie potrafimy się z siebie śmiać i toniemy powolutku w tym morzu słodkiego, mdłego kisielu czy tam kiślu. Trzymamy się za rączki i skaczemy w kółeczku wzajemnej adoracji bojąc się, że ktoś któregoś dnia może ujawnić plameczkę w naszym wizerunku...
Ale mnie to już nie smuci.

Bo ja jestem, byłam i będę SOBĄ.

JA JESTEM DUMNA ŻE JESTEM HATEREM!

P.S. Wszystkim zainteresowanym, którzy się teraz zastanawiają czy sa haterami, bo o trolling moich gości nie posądzam , polecam :Słownik urbanistyczny.


05.04.2012

Życie, czyli pył z drobinkami kurzu...

Od trzech dni sprzątam. Takie coroczne wiosenne porządki.
Pedantyzm mam we krwi, ale wiosenne sprzątanie z tym moim pedantyzmem nie ma wiele wspólnego.
Bo `spring cleaning `to nie jest jakieś tam codzienne bieganie ze szmatą, `spring cleaning` działa na mnie terapeutycznie.
Nie potrzebuję całonocnych rozmów z przyjaciółkami, nie dla mnie psychologowie. Mnie wystarczy szczotka, śmietniczka, odkurzacz i kilka szmatek.
Pozbywam się brudu, kurzu i niepotrzebnie nagromadzonych przez zimę rzeczy jednocześnie porządkując swoje życie.
Robię tak co roku. I działa.
Zaczynam od mycia okien.
Szoruję ramy, usuwam z szyb ślady kilkumiesięcznego smogu  i razem z czarnym brudem znikają czarne myśli. Tak leczę pesymizm. I działa.
Potem jest dokładne odkurzanie i wymiatanie kurzu z najdalszych zakamarków.
Szast prast, robi się świeżo i  można głęboko oddychać. Wszystkie powierzchnie lśnią: w podłodze można się przeglądać, ramki na zdjęcia odzyskały swoje naturalne kolory, w powietrzu nie unoszą się błyszczące drobinki kurzu. Rok, który mam przed sobą jawi się nagle jak morze nieodkrytych możliwości. Przeglądam się w nim i wszystko nagle nabiera nowego sensu. Tak dodaję sobie wiary we własne możliwości. I działa.
Teraz kolej na mycie mis, wazonów i butelek, które stoją  na szafkach w kuchni.
Z zapałem zmywam z nich tluszcz. Dostają solidną porcję pachnącej piany.
Bardzo lubię zmywać.
Do głowy przychodzą mi wtedy naprawdę obłędne pomysły.
Tak leczę ospałą kreatywność. I działa.
Jest już pięknie, czysto, śweżo. Pachnie .
Czas na papiery.
Wyciągam wszystkie teczki i foldery. Przeglądam stronę za stroną. Czytam, analizuję i wyrzucam. Zostaje tylko to co niezbędne: rachunki tylko z ostatniego roku, kolorowe magazyny tylko z ostatniego miesiąca, notatki tylko z ostatnich kilku dni. Razem z furą starych, niepotrzebnych papierzysków na stercie lądują zatęchłe znajomości, zaborczy `przyjaciele`, ludzie, których towarzystwo mnie męczy i ci, którzy kradną mi energię.
W ten sposób w moim życiu pojawia się nagle przesytrzeń na nowych  ludzi, którzy gdzieś tam są, a których jeszcze nie poznałam, na osoby, które są mi życzliwe, a nie miałam ich gdzie do tej pory upchnąć, na nowych przyjaciół byc może.
Tak pozbywam się toksyn z mojego życia. I działa...

14.12.2011

Być kobietą, być  kobietą...

Była sobie kiedyś mała dziewczynka, która strasznie zazdrościła mamie, że chodzi do pracy. Dziewczynka ta pasjami nie znosiła swojego przedszkola o wdzięcznej nazwie ``Jagódka`` i nie mogła sie doczekać jak wreszcie dorośnie, i  każdego ranka będzie sie żegnać  z rodziną krótkim: `` No to cześć. Wychodzę do pracy.``

Pewnego dnia dziewczynka usłyszała w radiu piosenkę Alicji Majewskiej pod tytułem ``Być kobietą`` ...

Pani Alicja śpiewała :

 ``Być kobietą, być kobietą – marzę ciągle będąc dzieckiem,

   być kobietą, bo kobiety są występne i zdradzieckie...

   Być kobietą, być kobietą - oszukiwać , dręczyć , zdradzać

   nawet , gdyby komuś miało to przeszkadzać.``


Dziewczynka  powoli dojrzewała i marzyła o tym , zeby być taką właśnie femme fatale, żyjąca jak jej się podoba i mającą w nosie wszelkie konwenanse.
Na początku wcale jej to nie wychodziło. Była niesforną nastolatką, trochę beksą, trochę plotkarą i trochę buntowniczką, ale nie udało jej sie nikogo dręczyć czy zdradzać, a raczej dręczono i zdradzano ją.
Później przyszły czasy szkoły średniej, matura, wymarzony uniwersytet ,gdzie nikt nie wołał jej  po nazwisku, bo na studiach była ``panią``, a z tym kolejne rozterki  niby kobiety, ale wcale nie takiej o jakiej śpiewała przed laty Majewska.
Już nie dziewczynka, ale młoda dziewczyna, nie miała pół kilo biżuterii, nie nosiła wielkich kapeluszy i , poza szynką z Pewexu od swych szkolnych wielbicieli ( czasy wtedy były trudne ), i jednego bukiecika stokrotek w samym środku grudnia, nikt jej nie obsypywał różami. Listy były , a owszem. Listy piękne, pełne  wzruszeń , listy pisane ręką przyszłego artysty. Te listy dziewczyna zachowała. W jednym z nich jest piasek z jeziora, polne kwiaty i kawałek nieba - ``to wszystko dla Ciebie`` pisał M.
Ale jej to nie wystarczyło.
Chciała`` na bankietach, wernisażach pokazywać się codziennie...``.
Zapakowała więc  listy artysty do pudełka, razem z ich romantycznym autorem, i ...zaczęła dręczyć.
Dręczyła  z marnym rezultatem, bo akurat  nie tych, którzy na to zasługiwali.
Efektem byly połamane serca osób, które te serca dawały jej na nieuzbrojonej dłoni.
Mijały lata, dziewczyna  powoli stawała sie kobietą przez duże ``K``, niestety tylko w sensie biologicznym, i wciąż marzyła, żeby wreszcie zostać tą tajemniczą istotą z piosenki.
Lata marzeń , a może lata ciężkiej pracy nad sobą, albo po prostu wrodzona kobiecość, której tak długo nie była świadoma, bo wciąż przejęta swoimi krzywymi nogami i kilkoma krostkami na twarzy, i… stało się!
Z ofiary dziewczyna, a właściwie już wtedy kobieta, stała się łowcą.
Ach, jakie to było ekscytujące!
Przyjaciółki nie milkły, czas płynął w rytmie, wprawdzie  nie walca, ale motyli w żołądku, dni były tylko chwilkami.
Rola w głównym filmie jej sie nie trafiła, ale malutki epizodzik owszem.
Romans niebanalny??? Było ich więcej niż palców u jednej ręki.
Czy była kobietą w dobrym stylu?
Nie jej to było osądzać, ale na każdym kroku czuła się jak supermenka.
Wyjechała niespodzianie, porzuciła kilka osob bezpowrotnie i , chociaż nie została muzą dla poetów, adresatką wielkich wzruszeń była na pewno.
Powoli stała się pewną siebie osóbką , która tylko czasami lubiła sobie uronić łzę,  głównie z bezradności : w starciu z pająkiem albo na drugim końcu świata, kiedy, oszukana przez biuro podróży, nie mogła z okna dojrzeć morza.
Łamała serca wrażliwym chlopcom i twardym panom, co zresztą na dobre jej wcale nie wyszło, i wreszcie mogła sobie nucić piosenkę z dzieciństwa z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku.  Została w końcu, tak jak paniusia Alicji Majewskiej, kobietą w każdym calu.
Tylko, czy będąc taką kobietą była szczęśliwa?
Bywała w pięknych miejscach, spotykała niezwyczajnych ludzi , i cały czas mówiła, że zbiera materiał na historie , które tak się przydają  na łożu śmierci, ale wciąż wracała do pustego mieszkania, do zimnego łóżka, sama jadła śniadania i sama jeździła na wakacje.
Żyła intensywnie, ale bez planów na przyszłość, bo jakoś tej przyszłości nie widziała. Liczyło sie tylko ``tu i teraz``, a reszta? Jak Scarlett O`Hara nauczyła się powoli mówić ``Pomyślę  o tym jutro``.
Któregoś dnia spotkała mężczyznę, dla którego warto było zmienić się z kobiety, o której napisała Pani Magda Czapińska, w prawdziwą kobietę, taką z krwi i kości.
Została narzeczoną, żoną i w końcu… gospodynią domową.
Teraz spedza dnie prasując koszule,sprzata, nalesniki smaży i, popijając czerwone wino z mężem, o byciu kobieta z piosenki na szczęście juz nie marzy.
``Szaga kara karira czaga, kara kara karira szaga kara karira czaga, kara kara karira czaga ah!``

13.12.2011

Mieć  czy  nie  mieć ?

Mam 39 lat, jestem szczęśliwą mężatką i, w pewnym sensie, spełnioną kobietą. Żyję tak jak mi się podoba  i , jeszcze do niedawna, sądziłam, że nie muszę  już niczego  nikomu udowadniać. A tu proszę, nic z tego. Właśnie dlatego, że mam już 39 lat i czuję , że moje życie jest na właściwym torze, bo: primo - znalazłam mądrego faceta , secundo- wreszcie wiem czego od tego życia chcę, nawet jeśli to czego chcę pozostaje na razie w sferze marzeń, pojawił się nowy dylemat, a właściwie problem, niemalże matematyczny, tylko, że na ten mój problem nie ma, niestety, wzoru.

Problem ma na imię DZIECKO.
Bo ja, kobieta  dojrzala, przynajmniej biologicznie, nie wiem czy takowe mieć chce. A że na złodzieju czapka gore, dzieci  zaczęły mnie ostatnio z każdej strony osaczać.

Kilka dni temu robiłam zakupy w supermarkecie .

Kupowałam banany, które samemu trzeba było zważyć.

Ponieważ nie lubię ani zakupów, ani supermarketów, chciałam jak najszybciej znaleźć się przy kasie. Nic z tego..
.
Przy wadze stał tatuś, mamusia i synek, który miał, na oko, z półtora roku.

Chlopczyk postanowił, że będzie ważył, a może to rodzice postanowili, że będzie to fantastyczna okazja na poszerzenie horyzontów pociechy.
Pociecha jednak nie miała pojęcia co waży i nie trafiała we właściwe obrazki, tak więc wydruki z wagi , po weryfikacji przez mamę, jeden za drugim trafiały do kosza, a pociecha miała zagwarantowane kolejne próby.

Zwróciłam więc rodzicom uwagę, delikatnie, że waga to nie zabawka, a w kolejce czeka już kilka osób.

Tatuś uśmiechnął się z politowaniem i protekcjonalnym tonem powiedział: ``Proszę pani , trochę tolerancji, to tylko dziecko``, a reszta kolejkowiczów spojrzała na mnie jakbym była dzieciobójczynią.

Zaplułam się i zamiast odpowiedzieć, że  na wszystko jest czas i miejsce, wymamrotałam tylko pod nosem, że ja również mam dzieci, i to dwoje, które czekają na mnie w domu, i w związku z tym bardzo się spieszę ( no bo gdybym powiedziała, że czeka na mnie buldog francuski zapewnie by mnie wywieziono spod wagi  prosto do zakładu zamkniętego ).

Ze sklepu wyszłam z bananami i z darmowym biletem  na wycieczkę w krainę winowajców. Temat mojej wyprawy: świadome nieposiadanie dziecka i w związku z tym niska tolerancja dla tych wychowywanych bezstresowo i ich rodziców, którzy bezstresowe wychowanie hołubią.

Bo jako  kobieta dojrzała nagle przejrzałam na oczy i zobaczyłam bardzo wyraźnie tą najmniej romantyczną stronę posiadania potomstwa.

I nic nie mogę poradzić na to, ze widzę dzieci jako małych  terrorystów, którzy nie dość, ze uciskają na pęcherz, żołądek i inne tam organy kiedy są jeszcze w brzuchu matki, to w dodatku skutecznie utrudniają jej życie już po przyjściu na świat,  pozbawiając  ja snu, wolnego czasu , elastycznej skóry i jędrnego biustu, a w miarę upływu miesięcy potrafią zamienić jej mózg  w poszatkowaną kapustę . W kolejce stoi też ruina finansowa, kiedy to trzeba wybierać między nowa kurteczką dla berbecia, a nową parą butów, a wybór taki niemożliwym przecież jest. Ale prawdziwy horror zaczyna się jak dziecko dorasta, idzie do przedszkola i do szkoły, staje się celem dla wszystkich pedofilów świata tego, a później ,nagle, zmienia się w nastolatka, kradnie sąsiadowi strzelbę myśliwską i morduje pół swojej klasy , panią wychowawczynię, dwie bibliotekarki i jeszcze panią ze stołówki, bo daje tylko po jednej porcji frytek na talerz. Potem dzieło naszych genów  idzie na  studia , albo nie, robi karierę, albo zostaje młodym bezrobotnym, jest pełnym empatii człowiekiem, albo wyrachowanym dupkiem, który , jak już uda nam się doczekać sędziwego wieku, odbiera nam od ust ostatnią szklankę wody.

Ja nie wiem, czy ja na takie ryzyko jestem gotowa.

I ani się tego nie wstydzę , ani nie jestem w tym odosobniona.

Ludzie świadomie decydują się na nieposiadanie dzieci z najróżniejszych powodów.

Córka mojej przyjaciółki powiedziała ostatnio, że dzieci mieć nie chce , bo jest pewna , że będą jej z talerza wyjadać najlepsze kąski.

Jedna z moich koleżanek dzieci mieć nie zamierza, bo nie ma ochoty się z nikim dzielić miłością do swojego męża.

Koleżanka koleżanki boi się , że jak będzie miała dzieci , na starość zostanie bez środków do życia, a ja.....?

Ja po prostu boję się, że nie podołam  temu wyzwaniu i że będę złą matką.

Bo w teatrze życia nie ma próby generalnej. Wchodzimy na scenę i …gramy.

A na suflerów za bardzo liczyć nie można, bo właśnie od nich wciąż słyszę: WARIATKA , NIENORMALNA!

Sufler przy orkiestrze mówi: ``Jesteś przecież kobietą. Hormony pomogą ci rozwiać wątpliwości i odnaleźć się w nowej roli.``

Drugi sufler krzyczy ze swojej budki: ``Nie ma się czym stresować, samo się jakoś wychowa.``

A ja na te hormony i na to ``samo się`` za bardzo nie chcę liczyć. Chciałabym być matką świadomą, ale obawiam się, że właśnie przez te hormony może to być niemożliwe.

Czy jest to oznaką mojej nienormalności, czy może głęboko zakorzenionego realizmu i poczucia odpowiedzialności za to, co przez niewłaściwą decyzję i totalny brak gotowości mogę zafundować i sobie, i małemu  człowieczkowi , i światu.

Ja  nie wiem czy w dobie siedmiu miliardów ludzi zamieszkujących naszą planetę należy sprowadzać na nią jeszcze parę miliardów  powoli doprowadzając  ją do zagłady.

A skoro już przy statystykach jesteśmy, nie chce na świat wydawać dziecka tylko po to, żeby bilans był właściwy i miał kto pracować na moją emeryturę, bo na tą zapracuję sobie sama, ale czy będę w stanie ukształtować  człowieka przez duże ``C`` ?. Oto jest pytanie !

Bo jako rodzice dajemy dziecku życie, staramy się je wychować jak najlepiej, a później możemy tylko mieć nadzieję, że będzie dobrze.

Kupiłam więc sobie psa, który zarówno dla mnie jak i dla mojego męża ma być rozgrzewką przed meczem życia.

Przyniosłam do domu 10-cio tygodniowego szczeniaczka, który od pierwszego wejrzenia zawładnął moim światem do tego stopnia, ze każdy dzień witam dając mu soczystego całusa w nos.

Szczeniaczek ten wyrósł na grzecznego, kochanego psa.

Czekamy więc z mężem cierpliwie i jak przydarzy się bebe, postaramy się go/ją wychować  jak najlepiej, a później będziemy mieć nadzieję, że wyrośnie na porządnego człowieka...

A jeśli zostanie  upiorem w moherze?

No cóż, wtedy zapewne powiem: ``A nie mówiłam`` i sama, dobrowolnie, wybiorę się na kolejną wycieczkę do krainy winowajców...bez biletu powrotnego albo... uprzedze to nieszczescie i nie zostane mama!!!!!!!!!

No comments:

Post a Comment